Gdy myślę o literaturze portugalskiej, to... Hm. Nie myślę o literaturze portugalskiej. Żadnych skojarzeń, przykładów, znanych autorów. Nic. Fio. Pustka. Nasze zainteresowanie kieruje się raczej nieco na wschód od Portugalii, do Hiszpanii, gdzie waleczny Don Kichot zmierza się z wiatrakami, a bohaterowie Zafóna z mrokami przeszłości. Albo jeszcze dalej, do Włoch (przecież te trzy języki i kultury to jeden czort!) i Dantego, Tassa czy Umberto Eco. Não importa. Z ciekawości przejrzałam na Wikipedii hasło Literatura portugalska i żadne nazwisko nie wydało mi się znajome. Ani jedno. Zero. Dlaczego tak jest, zostawiam do osobistego rozważenia. Tymczasem dziś będę mówić o portugalskiej powieści, którą przeczytałam po polsku, bo jak się okazuje, portugalskie książki są jednak u nas tłumaczone i wydawane. Tylko jest o nich niepokojąco niegłośno.
Średni współczynnik szczęścia (czy też jak dumnie głosi okładka, co bardzo szanuję, Índice Médio de Felicidade) ukazał się u nas dzięki wydawnictwu Wyszukanemu. I już na początku zapowiada się nieźle: Nagroda Literacka Unii Europejskiej 2015, ekranizacja z 2017 (ale nie ma co liczyć na polskie napisy, a co dopiero lektora. Szkoda, szkoda)... Co jest w tej książce wyjątkowego? A może raczej - CZY jest w tej książce coś wyjątkowego?
Gdy poznajemy Daniela, nie mamy mu za bardzo czego zazdrościć. Mieszka sam w oddaleniu o setki kilometrów od żony i dzieci, handluje odkurzaczami jako domokrążca, jego przyjaciel trafił do więzienia, a drugi od lat nie wychodzi z domu, poza tym zainwestował mnóstwo pieniędzy w projekt, który nie wypalił - stronę internetową mającą zrzeszać chcące sobie pomagać osoby. Mimo to Daniel daje sobie 8/10 punktów zadowolenia z życia, wierzy w Plan, że życie mu się ułoży. I choć z czasem sprawy idą coraz gorzej, on nadal nie traci nadziei, wręcz uparciej wierzy w przyszłe szczęście, które zdobędzie ciężką pracą:
To jest ważne - wierzyłem w możliwość naprawienia wszystkiego, ponownego uchwycenia okruchów życia, które się oderwały, dopasowania ich lepiej do swojego ciała. I nie byłem zły. [s. 15]
Początek był dla mnie przykry. Narracja skargi, z którą Daniel zwraca się do Almodôvara (a raczej jego wyobrażenia), następujące po sobie nieszczęścia, zadziwiająca podłość nastoletnich chłopaków wobec bezdomnego, ci wszyscy biedni, pozamykani w sobie ludzie, którym praca i chęci odbijają się czkawką... Można się dobić, a ja (o czym już na Balladach wielokrotnie mówiłam) średnio lubię, gdy książka czy film epatują taką krzywdą, nieszczęściem, kształtują bohaterów-ofiary i każą nam im współczuć. Przykre wrażenie jednak szybko się ulotniło.
Średni współczynnik szczęścia tylko z początku zdaje się wychodzić z takim przekonaniem, że życie jest złe i niesprawiedliwe. W rzeczywistości przekaz tej książki jest pogodny i pełen nadziei, a równocześnie nieprzesłodzony, nieoszukany. To także dość przewrotna historia. Danielowi przydarza się coś złego zawsze wtedy, gdy komuś pomaga. Przez syna swojego przyjaciela traci pracę, samochód, a nawet możliwość spotkania z rodziną. Ciągle musi dokonywać wyborów pomiędzy swoimi celami i pragnieniami, a potrzebami drugiego człowieka. Stacza się, jak można by pomyśleć, bo mimo wszystko jest dobrym człowiekiem. Ale to tylko złudzenie - czy nie więcej by stracił, pozostając biernym? Jako czytelniczka współcierpiąca z biednym Danielem, chciałam mu powiedzieć, żeby odpuścił sobie to cierpiętnictwo i zatroszczył się o siebie, o rodzinę, pracę, swój Plan. Może nawet trochę zawstydził mnie tym swoim stalowym kręgosłupem, zwłaszcza w chwili, kiedy próbuje dopasować Plan do nowej sytuacji:
To był dobry Plan. Sprawiedliwy. To było możliwe życie. Spróbowałem jednak wszystko przepisać, przysposobić moją ideę przyszłości do nowych ograniczeń rzeczywistości. Rozpatrzyłem możliwości. Wymazać małżeństwo. Wymazać jedno dziecko. (...) Jakakolwiek praca zamiast pracy konkretnej. Jakiekolwiek życie zamiast prawdziwego życia. Żadna wersja nie wydawała mi się lepsza niż pierwsza. Każdy kompromis wydawał się błędny. (...) Jedyne, co mogłem zrobić, to walczyć. [s. 62]
To nie jest tak, że Daniel wszystkie przeciwności bez mrugnięcia przyjmuje na klatę, jak rycerz w złotej zbroi, i jest w tym niezłomny, niepokonany. Ten gość ciągle narzeka, rzuca oskarżenia, wątpi, próbuje robić uniki. Tym, co jest w nim urzekające, to uparty czyn, niezgoda na bierność:
Kiedy rezygnacja stała się akceptowalna? (...) Problemem nie jest to, że każdy poszedł w swoją stronę Problemem jest to, że ogromna rzesza ludzi już nawet nie walczy [s. 158].
Daniel popełnia błędy, naraża się i często jego działania były dla mnie niezrozumiałe. Nie mogłam pojąć, dlaczego zgodził się, by jego rodzina mieszkała tak daleko od niego. Dlaczego nie przyniósł się do innego miasta razem z nimi. Czemu tak bardzo chciał pracować w zawodzie i nie mógł zgodzić się na kompromisy. Czemu, gdy stracił mieszkanie, nie poprosił nikogo o pomoc. To było frustrujące, działało na emocje.
Wszyscy bohaterowie tej powieści są w jakiś sposób zranieni. Nie mamy tu podziału na złych i dobrych, szczęśliwych i nieszczęśliwych. Raczej na zadowolonych i niezadowolonych. Machado prezentuje nam róże postawy wobec przeciwności losu. Jest zagubiony, tchórzliwy Vasco. Bojący się świata, choć idealistyczny Xavier. Flor szukająca w gazetach całego zła. Pewna staruszka ze Szwajcarii, pełna pogody pomimo samotności i wypadku brata. W końcu Daniel, który choć obiektywnie rzecz biorąc, znajduje się w czarnej dziurze, ocenia swoje szczęścia na 8, a nawet 8,9. Wszyscy na swój sposób szukają szczęścia, ale nie wszyscy potrafią być zadowoleni z miejsca, w którym są tu i teraz:
(...) nie powinniśmy potrzebować złych dni, żeby cenić dni dobre, ta radość powinna zawsze istnieć, nie tylko w chwilach ulgi. Jednak jesteśmy skazani na tę obsesję zmieniania wszystkiego. Tu i teraz nigdy nie są odpowiednie, prowadzimy nieustającą walkę, niemożliwą do rozstrzygnięcia, bo nie akceptujemy mniej, bo zawsze chcemy więcej. [s. 311]
Narracja momentami jest nieco łopatologiczna, a wywody Daniela zbyt oczywiste, na zasadzie rzucania złotymi myślami - to do poprawy. Jednak samo przesłanie powieści jest ważne, mądre i wcale niebajkowe. Nie spodziewajmy się zakończenia w stylu: żyli długo i szczęśliwe. Albo: dobry uczynek zawsze do ciebie wróci. Raczej: warto być dla człowieka człowiekiem, nawet jeśli świat (lub nawet inny człowiek) jest ci wilkiem. Myślę, że to bardzo trudna myśl.
Średni współczynnik szczęścia Davida Machado, tłum. Wojciech Charchalis, Wydawnictwo Wyszukane, Warszawa 2020.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz