PRZETRWAŁAM.
Na tym mogłabym skończyć tego posta. Miniony miesiąc był z lekka rąbnięty, choć głównie kisiłam się w domu. W końcu skończyłam wszystkie prace zaliczeniowa i CHWAŁA PANU, bo już od genologii bolała mnie głowa, a po morfie to dosłownie rozłożyło mnie na cały dzień (ale zdane! Na dumne 3+!). A jeszcze zalałam klawiaturę w laptopie i nie działa mi 'n', 'b', prawy alt oraz delete. No. Słabo. Piszę na służbowym taty.
W końcu jako tako wznowiłam życie towarzyskie, przeżyłam pierwsze wege ognisko, pojechałam w góry, gdzie trochę się podbrązowiłam (ale tylko trochę). Ogarnął mnie szał ciał na pielęgnacje skóry twarzy i kwiatki w pokoju, więc poszłam za modą, ale może to dobry trend. Coś jeszcze..? Dużo kupowanych rzeczy. Sprzedaż książek na Allegro. Refleksje na temat tego, jak to czas jednak szybko ucieka, poszukiwanie pracy (dość leniwe). Czas rozstań. Całogodzinne śmianie się z kota i oglądanie Jane the Virgin (już całe obejrzane, więc nie kusi. Dobrze! A tak w ogóle to polecam). Ręka, noga, mózg na ścianie. Radość. Dziwność. Spadek pasji. I pragnienie pójście na tłoczną, pełną potu innych ludzi imprezę w ciasnych klubie z disco polo. Moje życie musi nabrać tempa, bo zwariuję przed kompem i książkami!
Powitajmy jednak gwiazdy dzisiejszego przedwieczoru! Książki, które udało mi się przeczytać bądź (tak!) przesłuchać w minionym miesiącu. A jako że zawaliłam sprawę i zrecenzowałam tylko jedną z nich (spuśćmy zasłonę milczenia na moją nędzną aktywność na blogu i w mediach w ostatnim czasie i zwalmy winę na studia), to poniżej znajdziecie moje krótkie spóźnione recenzjo-refleksje. W kolejności od najgorszych, choć wielkich rozczarowań nie było.
- Czarne oceany, Jacek Dukaj
Perfekcyjna niedoskonałość tego pana zrobiła na mnie sporo wrażenie, więc do Czarnych oceanów podchodziłam bez ostrożności i z nadzieją, tym bardziej, że powieść dostała nagrodę Zajdla i w ogóle zbierała niezłe opinie. Efekt: wynudziłam, wymęczyłam, przecierpiałam. Zawiłe to, przegadane, pełne niezrozumiałych dla mnie i spowalniających fabułę monologów. Żałuję, że nie porzuciłam lektury już na początku. Dalej nie do końca czaję, co tam się podziało. Taki typ SF nie jest dla mnie, nawet jeśli Dukaj miał kilka ciekawych pomysłów, jak choćby NETi, etykietę obowiązującą pod oczami wszechobecnych kamer, czy telepatów, którzy nie tyle zaglądają do cudzych mózgów, ale są bombardowani myślami wszystkich znajdujących się w pobliżu ludzi. Polecam tylko freakom kochającym hard science fiction i cyberpunk. Odsyłam do recenzji na blogu! Tej jedynej, którą napisałam w czerwcu... Słowem podsumowania - dobrze się czytający średniaczek.
- Życie Sus, Jonas T. Bengtsson
Powieść skandynawska o dziewczynie z blokowiska. Haszysz, samobójstwa, bijatyki i brud. Narracja pierwszoosobowa. Jako dziewczyna z blokowiska czuję się urażona, bo nie jestem przestępczynią i żadnej patologii tu nie ma (no chyba że łazikujący pod sklepem wiecznie pijany sąsiad). Ale rozumiem ideę, przedstawienie pół, a właściwie ćwierćświatka, bo nie ma tu żadnych wielkich mafii i groźnych, straszących śmiercią rodziny byków. Sus jest nieco groteskowa, bo maleńka, a stara się zgrywać twardzielkę. Jej codzienne próby, takie jak wdawanie się w bójki czy kradzież wagi ze sklepu, wydawały mi się nieco zabawne, a nie tragiczne... Na pewno niezrozumiałe. Podejrzewam Sus o jakieś skrzywienie i traumę rodzinną. Dziwna postać, dziwna historia. Trudno mi powiedzieć, co ta opowieść ma ze sobą nieść, co powodować. Pesymizm? Współczucie? Powieść wciąga i jest rewelacyjnie napisana, jestem pewna, że do wielu trafi. Ta dosadność. Brak kwiatków. Zachwiana bohaterka. Mnie szczególnie nie ruszyło, nawet nie pamiętam zakończenia. Na pewno żałuję, że nie napisałam od razu recenzji!
- Rzeczy, których nie wyrzuciłem, Marcin Wicha
Mój pierwszy w życiu do końca przesłuchany audiobook!!! Serio, serio. Trudno jest mi oceniać książkę, przy której pichciłam, myłam gary i zasypiałam. Na pewno szacunek za dźwięczny głos Marcina Popczyńskiego. Kiedy jednak nie skupiam się sama na słowach, moje myśli uciekają, więc wątpię, żebym wiele z Rzeczy... zapamiętała. Na pewno liczne nawiązania i "erudycyjne wtręty". Refleksje po stracie matki, powroty do przeszłości, z których wyłania się postać niebagatelna, żyjąca spoza grobu. Sporo tu ciepła, mniej melancholii, jakiś kojący ton (choć może to akurat zasługa lektora?). Dopiero wczoraj dowiedziałam się, że książka dostała Nike za 2018 (w ogóle dopiero wczoraj zainteresowałam się konkursami literackimi, aż dziw, że tak późno). Czy mnie to dziwi? Cóż, trochę żałuję, że nie przeczytałam wersji papierowej, na pewno wiele mi umknęło. Ale z audiobookami chyba zostanę na dłużej.
- Kadisz, Henryk Grynberg
Kto obserwuje mnie na Instagramie, być może wie, że o Kadiszu pisałam na zaliczenie Literatury 1968-89. To była po prostu najcieńsza pozycja, jeśli chodzi o prozę. Malutka książeczka, ale ogromna dawka przeróżnych emocji. Przepiękne literackie przeżycie. Jak być Żydem na emigracji w USA? Po co pamiętać o Zagładzie? Co zrobić, gdy odchodzi ostatnia osoba, z którą dzieliliśmy wspomnienia (przez przypadek trafiłam na dwie książki o stracie matki)? Czym różni się śmierć nagła od śmierci z choroby i czy któraś jest "dumniejsza"? Jak testament przeszkadza w żałobie i czemu Żyd bywa żydem dla własnej matki? Na pewno jeszcze sięgnę po Grynberga, czytając wywiady z nim, stwierdzam, że to niesamowity, mądry człowiek.
Czułem lęk. Ona była moim ostatnim żywym wiązaniem z tamtym światem, który był naprawdę nasz. Po niej zostawałem już sam wśród tych wszystkich, których nam zgładzono (...). Zostawałem ostatnim świadkiem, żeby swym świadectwem zaprzeczać nicości [s. 39]
To tyle z książek! Jeśli chodzi o filmy i seriale - będę się streszczać. Oto, co ciekawego udało mi się obejrzeć:
- Wybory Paytona Hobarta (2019) - młodzieżowy serial o chłopaku, co to chce zostać prezydentem. Grany przez Bena Platta, którego możecie kojarzyć śpiewającego w Dear Evan Hansen (osobiście bardzo lubię jego głos). W środku sesji obejrzałam dwa sezony. Ogólnie szału nie ma - typowe, obsesyjne dla Netfliksa tematy (ekologia, swoboda seksualna, wszelkie dyskryminacje...), które wyjątkowo nachalnie rzuca się nam w twarz, za czym nie przepadam. Dziwna wizja świata, w którym liczą się przede wszystkim pozycja, niezdefiniowane bycie sobą i związki. Pierwszy sezon jeszcze ciekawy, przez świeżość (ciekawi, przymuleni bohaterowie, karykaturalna, wciągająca przesada, wątek Infinity i jej babci...), drugi - tylko dziwny. W kółko mówią o ekologii i trójkątach. Zmarnowana postać Astrid. Patologie. Wciskane na siłę piosenki, żeby Ben mógł sobie pośpiewać. Średniaczek. Nie mój gust. Trzeciego sezonu już oglądać nie będę.
- Eurovision Song Contest. Historia zespołu Fire Saga (2020) - nieźle porąbany film! Nie wiem, czy umiem powiedzieć o nim coś konstruktywnego. Po prostu przyjemna bujda na resorach, w której nic się kupy trzymać nie musi, i to jest w tym filmie najpiękniejsze. Można się pośmiać. Czasem tak żenujący, że aż nieprzyjemny.
- Wredne dziewczyny 1 i 2 (2004, 2011), American Pie (1999), Słodkie zmartwienia (1995) - miałam jakiś niewytłumaczalny szał na starsze filmy nastolatkowe... To było tak złe, seksistowskie, banalne i okropne, że zostawiam bez komentarza. Nie oglądajcie tego. Ble. Fuj.
- Pogrzebany (2010) - czy półtoragodzinny film, w którym jesteśmy razem z bohaterem cały czas zamknięci w trumnie, może trzymać w napięciu? Może! Co prawda Pogrzebany to typowy amerykański film akcji i czasem tylko kręciłam oczami, ale dobrze się ogląda.
Na koniec, żeby tradycji stało się zadość, wklejam piosenkę. Coraz bardziej lubię Ralpha. Chwila, kiedy śpiewa "METEEOOR!" to moja ulubiona. Wyję razem z nim, choćby się paliło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz