Trudno mi pisać o książkach, które wiem, że są dobre, ale kompletnie mijają się z moim gustem czy przekonaniami. Jezioro przyprawiało mnie o marszczenie nosa, podnoszenie brwi, skrzywienia i smutek. Przejmujący marazm, drażniący, bo być może niepotrzebny, nierealny, sztucznie wywołany. Fatum, które ciągnie się za bohaterem jak (używając niezbyt ładnego, ale dosadnego powiedzonka mojej babci) smród po gaciach. No. Właśnie tak się ciągnie. Zero nadziei. Nic dobrego się tu nie wydarzy, bo w końcu takie, bolesne, jest dojrzewanie. Prawda?
Nami, główny bohater Jeziora, mieszka w Borosie, osadzie rybackiej. Nie ma ojca ani matki, wychowują go dziadkowie. Spotykają go różne nieszczęścia, w końcu jest zmuszony wyjechać z rodzinnej wsi. W wielkim mieście życie jednak wcale nie jest łatwiejsze. Z małego chłopca Nami powoli zamienia się w mężczyznę - wraz z nim zmienia się otaczający go świat, a przede wszystkim toksyczne jezioro, dające życie, ale w coraz większym stopniu również śmierć.
Fabuła opiera się na historii Jeziora Aralskiego i warto poznać ją przed lub po przeczytaniu powieści (choćby z Wikipedii) - całość nabiera wtedy głębszego sensu, wszystkie puzzle łączą się ze sobą. W ramach skrótu: Jezioro Aralskie (zwane też Morzem Aralskim) znajduje się na terenach dzisiejszego Uzbekistanu i Kazachstanu i jeszcze w 1960 było czwartym największym jeziorem na świecie. Dzisiaj zajmuje niechlubne miejsce szesnaste... W wyniku działań sowieckich na tych terenach z rzek zasilających jezioro zaczęto odprowadzać wodę na pola bawełny. Kanały jednak budowano błędnie i bez namysłu, przez co całe kilometry kwadratowe wody zamiast nawodnić pola albo zasilić jezioro - wsiąkało w ziemię lub parowało. Poziom wody w jeziorze zaczął gwałtownie spadać. Istna katastrofa ekologiczna: przez nadmierne zasolenie wymarło większość organizmów wodnych, upadła okoliczna gospodarka rybna, nasiliły się zachorowania na gruźlicę, tyfus i nie tylko, spadła przeżywalność noworodków, pojawiły się burze piaskowe i pyłowe... Poza tym na jednej z wysp sowieci prowadzili badania nad bronią biologiczną - po osuszeniu jeziora znajdujące się tam zwierzęta mogły rozprzestrzeniać groźne drobnoustroje, ten wątek również pojawia się w powieści Bellovej.
Namiemu przyszło dorastać w umierającym świecie. Czym bardziej rośnie nasz bohater, tym silniej kurczy się jezioro. Życie Namiego naznaczone jest śmiercią i nieszczęściem, nie ma w nim nic radosnego. To fatum przygniata. Książka, w której dzieje się tylko zło, neguje istnieje jakichkolwiek cnót. Dojmujący, nieustanny pesymizm, świat, w którym są panowie i ofiary, okrucieństwo i słabość, podłość, przemoc i niesprawiedliwość. Bohaterowie-cienie, którzy nie mogą być szczęśliwi, bo los im nie sprzyja. Bardzo przykra lektura.
Nie mogę jednak powiedzieć, że źle napisana. Styl Bellovej jest elegancki, zgrabny, pełen prostoty i klasy. Nie znajdziemy tu tanich refleksji, przydługich opisów po nic albo rzucanych od niechcenia złotych myśli. Surowa poetyckość przemawia do wyobraźni i działa na zmysły. Bezpośrednia narracja nie unika tematów bolesnych i wstydliwych, wręcz skupia się na wszelkim brudzie i odorze. To książka pisana potem i łzami:
Giełda pracy to trzy, miejscami cztery rzędy mężczyzn, odzianych we wszystkie odcienie smutku. Zalatują wonią niemytych ciał i niepranej odzieży. Z reguły milczą i zrezygnowani patrzą w ziemię. Spracowane ręce z wżartym pod skórę brudem zaciskają w pięści.
Bellová porusza wiele tematów filozoficzno-egzystencjalnych. Pyta o istotę życia, dom rodzinny (czym jest rodzina?), miłość, odwagę, powroty do tego, co jest już zupełnie inne, niż w naszej pamięci. Zastanawia się nad ludzką serdecznością, władzą i pożądaniem. Przede wszystkim jednak nad dorastaniem i zanikaniem. Czy da się żyć wśród śmierci? I jak radzić sobie ze zmianą? Nami jest zagubiony, musi poznawać świat na własna rękę i nie zawsze udaje mu się pozostać szlachetnym. Wręcz trudno go lubić. Mało kogo w tej powieści się lubi, wszyscy wydają się skażeni, tak jak i jezioro, koło którego żyją. Wszyscy są niewolnikami nie tylko Wodza, ale też Ducha Jeziora, są otoczeni brudem i pyłem.
Trudno pogodzić mi się z tym, jaką pozycję zajmują w Jeziorze kobiety - to ofiary przemocy i męskiej dominacji. Gwałt, ciężka praca i seks - to je definiuje. Kobiety funkcjonują tu jedynie w odniesieniu do mężczyzn, czego nie lubię, są krzywdzone albo niedoceniane. Nie ma tu jednak tak naprawdę negatywnych postaci kobiecych - one są ofiarami. Mężczyźni za to są w większości niewrażliwymi świniami, ciągle napalonymi i rządnymi władzy, co też nie jest w porządku: Rosjanie, Johnny, dziadek Namiego, przewodniczący kołchozu... Stereotypowy, zimny, twardy facet i podporządkowująca się jego woli kobieta. Prawdopodobnie taki podział ról był zamierzony przez autorkę, ale mimo to przeciwstawienie dobrych, ale krzywdzonych kobiet z okrutnymi, złymi mężczyznami... nie przekonuje mnie.
Czym dłużej myślę o Jeziorze, tym bardziej tę powieść doceniam. To zupełne przeciwieństwo literatury czeskiej, którą większość z nas kojarzy z ciepłym humorem i poczciwością. To powieść, która co prawda kładzie nacisk na to, co w życiu trudne i niesprawiedliwe, ale robi to z wielką gracją. Siedzi w głowie, drąży. Pokazuje, że co by się nie działo, warto trzymać się życia, eksplorować je, próbować zrozumieć. Niestety daje również przesłanie, z którym się nie zgadzam - że często walka o lepsze życie, nie ma sensu - że lepiej dostosować się do tego, co jest, pogodzić się z nierównością i podłością. Akceptowana, powszechna degrengolada. Czy życie i dorastanie naprawdę jest takie do dupy? Z tym wzniosłym pytaniem Was zostawiam. I z cytatem:
Nami kładzie dłonie na brzuchu, przyjemnie znów się porządnie najeść. Naciska coraz mocniej, ale choćby szukał nie wiadomo jak głęboko, nie może znaleźć żadnych uczuć; jest tam tylko pusta długa nora, wykopana kiedyś przez dzikie zwierzę. Zostawił fragmenty siebie samego z ludziach, których kochał, i nie ma już nic.
Jezioro Bianci Bellovej, tłum. Anna Radwan-Żbikowska, Wydawnictwo Afera, Wrocław 2018.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz