Mural w Katowicach. Zdjęcie P. Czerwińskiego z Unsplasha.
|
Dziś będę wyżywać się na kolejnej przyuważonej przeze mnie (nie tylko przeze mnie), denerwującej nieco tendencji szerzącej się wśród czytelników (i nie tylko). Proszę nie wziąć mnie tylko za jakiegoś zgreda i snoba, co to ma taki gust wyrobiony, że sobie myśli tylko całe dnie, jak by tu kogoś wyśmiać, wyszydzić i poniżyć. To tylko obserwacja i coś, za czym w literaturze, a raczej świecie szeroko rozumianej krytyki literackiej, nie przepadam. Ten post będzie manifestem: NIE CZYTAJ FIKCJI JAK REPORTAŻU!
Czy bohatera trzeba lubić, utożsamiać się z nim i go rozumieć? Czy fabuła powieści musi być prawdopodobna? Czym jest apsychologizm postaci i po co to komu? Czy da się lubić absurd, bezsens i groteskę? Czy jeśli się czegoś nigdy nie doświadczyło, można o tym pisać? Czy najważniejszymi kryteriami przy ocenie książki jest jej „życiowość” i prawda? Czytelnik szuka w powieści siebie czy próbuje się od siebie oderwać? Czy książka ma być odbiciem naszego świata? Czy fantastyka jest gorsza, bo nie pokazuje prawdy o świecie? Jaka jest różnica pomiędzy dziurami fabularnymi a celowym absurdem? Czy tylko historia bazująca na prawdzie i prawdopodobieństwie może nas poruszyć? Czy to, co niemożliwe, jest w literaturze dozwolone? Czy elementy magiczne w utworze sprawiają, że książka jest bez sensu? Czy literatura to tylko opowiadanie ciekawych historii z barwnymi bohaterami? O tym będzie dzisiaj.
To nie miało sensu – nikt przecież tak nie robi!... Stek bzdur, strata czasu... Autor to jakiś psychol, czemu mam czytać te głupoty?... A czy w tej historii były smoki?… W ogóle nie wiadomo, co tam się dzieje, masakra… Wydaje mu się, że potrafi pisać, a to same kretyńskie wymysły… Niepotrzebnie udziwnione… Pewnie był pod wpływem, kiedy to pisał… Idiotyzmy, brak logiki, męczarnia… Na nic doszukiwać się tu sensu, książka o niczym, wieje nudą… Takie komentarze można spotkać na temat Ferdydurke, Witkacego, Shulza… Podobnie oceniani przez wielu są Cortázar, Márquez czy nawet Tokarczuk. Wiecie, co ich wszystkich łączy? Zakrzywianie rzeczywistości. Stosowanie symboli i metafor. Elementy nadzwyczajne, magiczne, balansujące na granicy logiki (albo zdecydowanie ją przekraczające). Myślę, że tym, co wielu od takiej literatury odstręcza, jest uczucie niezrozumienia.
Kiedy coś nie pasuje do naszych schematów, nie jest klarowne i jasne albo wpędza w nas dyskomfort poznawczy – w głowach zapala się czerwona lampka. W tym momencie stajemy na rozdrożu, mamy do wyboru dwie drogi: 1) zirytować się, zmarszczyć brwi i się poddać, 2) pogodzić się z własnym niezrozumieniem bez oczekiwań na to, że autor wszystko nam poda jak na tacy. Przyjemność z groteski czy realizmu magicznego można czerpać dopiero wtedy, gdy nie będzie się doszukiwać prostych sensów i realnych zachowań. Jasne, nie każdemu taki literacki labirynt, w którym bohaterowie nie podejmują logicznych decyzji, a fabuła skręca co chwilę w otchłanie nowych absurdów, będzie pasować.
Nie znaczy to jednak, że mamy się irytować, wkurzać i narzekać za każdym razem, kiedy coś jest dziwne, nieprzystające do rzeczywistości. I nazywać to głupotą. Stety-niestety wielu ma ciągoty do wyrzucania na śmietnik wszelkich pozycji groteskowych, odrealnionych, magicznych i nazywania ich autorów przemądrzałymi, udziwniającymi narkomanami. Może jestem w tym temacie mało obiektywna, bo uwielbiam w literaturze wszystkie odstępstwa od normy, eksperymenty, awangardy i dziwności… I to prawda, że lubię być wpędzana przez autora w dyskomfort – mam wrażenia, że właśnie w takim stanie to, co niesie ze sobą dany utwór, można przyjąć z największą otwartością i wrażliwością, że takie utwory trafiają do serca i umysłu na długo.
Mamy tendencje do czytania wszystkich książek jak reportażu! To znaczy, że chcemy, by wszystko tam funkcjonowało jak w naszym świecie – żeby bohaterowie zachowywali się naturalnie, byli życiowi, zmagali się z takimi jak my problemami. Nawet, jeśli historia jest osadzona w fantastycznym świecie, oczekujemy, że fabuła będzie się trzymać kupy, nie będzie żadnych niedomówień, niezrozumień, niedopisań, a bohaterowie będą spójni. Lubimy związki przyczynowo-skutkowe, jest a – musi być b. Jeśli coś dzieje się od czapy i nie da się logicznie czegoś wytłumaczyć – możemy się zgubić i zbuntować. Niepotrzebnie.
Zauważam też, że dla wielu głównym kryterium oceny książki jest właśnie zwarta, barwna historia i ciekawi, pełnokrwiści bohaterowie. Dla wielu osób nie do pomyślenia jest, żeby bohater nie miał charakteru, nie był jakby żywcem wyjęty ze świata i wsadzony w karty powieści. W końcu trzeba się z bohaterem utożsamiać, czuć do niego sympatię bądź antypatię, rozumieć go, wejść w jego umysł… No… Nie. Nie zawsze. Wystarczy spojrzeć na Camusa i jego Dżumę, gdzie wszyscy bohaterowie są tacy sami, a narracja do bólu beznamiętna – a mimo to jest to przewspaniała, mądra powieść. Nie spłycajmy literatury do lubienia bądź nielubienia bohaterów, do wciągnięcia się w historię. Więcej – nie chodzi tylko o to, aby historia bohatera powiedziała nam coś o życiu. Jasne, że nie neguję wszystkich powieści, które pozwalają współczuć z bohaterem (taki zabieg pozwala w końcu osobiście przeżyć dzieło) i wynieść z tego jakąś lekcję. Ale nie warto patrzeć na wszystkie książki w ten sposób – jak na historię, której bohaterowie mają mi coś powiedzieć o świecie, w którym żyję, być swoistym lustrem. Nie – nie każda książka pragnie upodobnić się do reportażu, opisywać suchą rzeczywistość. (w pewnym sensie z tym zamiłowaniem do realizmu, a czasem wręcz do naturalizmu, jesteśmy podobni do pozytywistów)
Groteska ma tę przewagę nad powieściami realistycznymi, że łatwiej jest jej wejść głębiej. Nie ograniczona prawdopodobieństwem wchodzi w głąb zjawisk, za pomocą przesady, czasem skandalu, uwypukla, zwraca uwagę, komentuje, ocenia, szokuje, przyciąga. Działa nie tylko na zmysły i emocje, ale porusza coś filozoficznego, abstrakcyjnego. Zachęca do myślenia o tym, co transcendentalne, nieuchwytne, niepraktyczne (♥!)… Nie wszystko w literaturze musi być prawdopodobne, możliwe, proste do opisania, dążące do konkretnego morału. Niektóre książki chcą tylko namieszać – czasem warto im na to pozwolić, oddać się absurdom, zakochać się w niemożliwym.
Sama często łapię się na tym, że chcę doszukiwać się w książce sensów i gdy bohaterowie zachowują się jakoś nienaturalnie, drażni mnie to. Jasne, że tak! Zwłaszcza, gdy czytam klasyczną powieść obyczajową, w której autor dąży do realizmu. Nie lubię, kiedy ten realizm mu nie wychodzi, dzieją się różne dziury logiczne a bohaterowi zmienia się osobowość co dwie strony. To irytuje mnie bardzo, nie szanuję (choć potrafię przymknąć oko i wybaczyć).
Nie oczekuję jednak twardego, bezkompromisowego realizmu, gdy zabieram się za Dukaja, Tokarczuk, Ulissesa (jeszcze przede mną), Lema, Ziemiomorze, Mrożka… Nie oczekiwałam tego, czytając tak genialne książki jak Zgiń, kochanie, Ubik, Tainaron, Zdarzyło się pierwszego września, Po trochu Gogoli (niedawno!), Lunatyczna kraina, Złuda, Bramy raju Andrzejewskiego, Kryptonim „Pingwin”… Nie miałabym z nich tyle radości i satysfakcji, gdybym szukała w nich jedynie reportażowej prawdy i rzetelności. Do tego Was zachęcam – do czytania głębiej, nie skupiania się na tym, że gdzieś tam coś nie miało sensu albo że czegoś nie rozumiecie. Fikcja to fikcja, nie musimy czytać tylko po to, by z naszego świata uciec w taki sam, wsparty o te same filary.
Co o tym myślicie? Jesteście fanami groteski, realizmu magicznego i wszystkich niepodobieństw, czy raczej niekoniecznie? Jaką literaturę lubicie najbardziej, która porusza te najczulsze struny? Widzicie w sobie skłonności do oceniania literatury pięknej w kategoriach reportażu?
EDIT: W szale pisania nie wspomniałam o jednej z ciekawszych kwestii! Czytanie książek jak reportażu wiążę się też z tym, że pragniemy wiedzieć, co było dalej, traktując bohaterów ulubionych serii jak realnie żyjących ludzi. Widać to doskonale na podstawie Gwiazd naszych wina (Hazel, która nęka autora, żeby zdradził jej dalszy ciąg historii, choć jest to przecież tylko fikcja, nawet jeśli bazuje na prawdzie) czy Harry'ego Pottera i J. K. Rowling, która w wywiadach nieraz dopowiada (zapytana), co dalej działo się z jej bohaterami. Sami fani serii traktują świat Harry'ego niesamowicie serio, wyszukując (na siłę?) wszelkich absurdów, nieścisłości w fabule i czyniąc z bohaterów powieści jakieś wzory do naśladowania, choć taki człowiek nigdy po ziemi nie chodził i wie o życiu tyle, co autor, który go stworzył... W ogóle takie czepianie się w książkach czy filmach nieścisłości rzadko kiedy jest potrzebne. Nie oglądam Szybkich i wściekłych po to, żeby irytować się ciągle, że takie manewry to tylko w bajkach są możliwe. Choć rzeczywiście przyłapanie autorów na jakiś logicznych błędach jest satysfakcjonujące... Byle nie sprowadzać czytania czy oglądania do oceny prawdopodobieństwa. Gdybym chciała tak oceniać Millennium Larssona (bombowa przesada!)... Albo nawet nieraz ciut za bardzo rozmarzoną, ale dzięki temu wspaniałą, Jeżycjadę... Nie ma co się bać niemożliwości. I powiem chyba nawet coś trochę kontrowersyjnego (?) - nie ma też sensu przywiązywać się do bohaterów. To tylko ciąg znaków. Wymysł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz