jak dawno nie słyszałam już takiego słownictwa: „wzajemne przenikanie". Do kurwy nędzy! (...) Jak postrzegałabym ten sam las, wiejską atmosferę, mój w połowie ukończony dom, tego mężczyznę przybijającego deski, gdyby jakiś krytyk orzekł, że to, co napisałam, mówi o „wzajemnym przenikaniu się ludzkiej egzystencji"?. Wybucham śmiechem, nerwowym chichotem. [s. 86]
Nigdy jeszcze żaden literacki bohater nie sprawił, że moja dusza krytyka i recenzenta zawstydziła się i zamknęła w sobie. Nigdy jeszcze nie zostałam przez żadnego literackiego bohatera wyśmiana. Jak po czymś takim mogę gmerać w tej powieści, doszukiwać się sensów, oceniać główną bohaterkę, tę zołzę, która właśnie obraziła moje starania napisania czegoś mądrego? Tak się bawimy? To nie będzie tu ni jednego mądrego słowa, zero erudycji i refleksji filozoficzno-teoretycznych. Zamiast ducha będzie ciało: „Nieważny mózg i jego skojarzenia, jego refleksje, analiza symboliki, zapał. Ważne, co robisz, dokąd idziesz, czy się ruszasz" [s. 55]
Trudno pisać o powieści tak osobistej. Chyba nie da się tego zrobić inaczej, tylko emocjami i odczuwaniem (tak, jak pięknie potrafią robić to kobiety - odczytywać świat sobą). Czytając Zgiń, kochanie, byłam intruzem obserwującym zza krzaków naszą bezimienną bohaterkę, nazwijmy ją na potrzeby tej recenzji Kobietą. Więcej - właziłam jej buciorami w mózg, deptałam prywatność, widziałam to, czego inni nie widzieli, a nawet próbowałam to racjonalizować, rozumieć, OCENIAĆ! Pierwsze strony były wkurzeniem - Kobiety nie da się lubić, myślałam (czułam!), jest wkurzająca, wstrętna, odrażająca, odpychająca, samolubna. Nieskrępowanie zdradza takie swoje myśli, które zdrowy na umyśle człowiek chowa, przemilcza, odpycha od siebie przerażony, że mógł stworzyć takie obrazy w swojej głowie. Kobieta jest bezwstydna - marzy o tym, by promień słońca przeciął jej tętnicę. Życzy śmierci małemu synkowi i mężowi. Co jakiś czas ma ochotę kogoś zastrzelić albo jeść „trujące kwiaty, trujące grzyby, kamienie" [s. 53].
To nie jest kobieta słodka, miła, wrażliwa. To nie jest nawet pociągająca, drapieżna femme fatale. Mówi już na początku: „jestem kobietą, która się zapuściła, ma próchnicę i już nie czyta" [s. 7]. Kobiety nie lubi nikt, nikt jej nie rozumie, każdemu jest przeszkodą, wszyscy głosują na nie. „Zebrało się tam z pół świata, ale nikt z nich nie chce dla nas dobrze" [s. 63]. Nic dziwnego. Zdradza, robi krzywdę sobie i dziecku, nie potrafi tworzyć normalnych, zdrowych relacji, ciągle odwala dziwne akcje, kieruje nią obłęd i pożądanie. Co jej właściwie jest? Co siedzi w jej głowie? Czy to w ogóle istotne? Ona sama chyba nie wie. Nikt nie wie:
Nie spłaszczałabym tej bohaterki etykietką "obłąkana". Nie tłumaczyłabym wszystkiego chorobą psychiczną (tak lubimy - tak najłatwiej). Kobieta nie jest też psychopatką. Przecież na swój sposób mówi też o miłości. Szuka jej w ciele. Szybko przestałam się nią irytować - zaczęłam współczuć. Czułam bardziej litość niż frustrację. Ujęła mnie ta brutalna, dzika szczerość, ten bezwstyd, śmiałość, ta walka, gęstość, intensywność, pogoń myśli, odczuć i pragnień. Ciemna, nocna, pierwotna kobiecość.
Skłamałabym, mówiąc, że wszystkie doświadczenia Kobiety były mi całkiem obce. Jasne, nie jestem matką, żoną, nie zmagam się z własnym umysłem. Ale czasem tak jak ona łapię myśli o tym, by zrobić coś mrocznego, szalonego. By nie reagować. By uciec. By oddać się jakimś nienazwanym demonom. Nie jesteśmy tylko słoneczną twarzą, którą pokazujemy światu. I może czasem w naszych głowach kiełkują myśli, których się wstydzimy, boimy, których unikamy. To zdrowy, ludzki mechanizm. Kobieta tych myśli nie odrzuca, ale się im poddaje, i może to sprawia, że jest postacią tragiczną, a jej narracja wciąga, pochłania, oszałamia, nieco otępia.
Ten drugi grzebie we mnie, szuka. Bo coś we mnie jest. Ale nikt nie potrafi się dogrzebać. Nawet on. [s. 54]Jest coś, czego jest pewna - wie, że nie jest normalną kobietą, standardowym człowiekiem. Czasem próbuje dopasować się do norm, być częścią sielankowej rodzinki mieszkającej na skraju malowniczego lasku:
Należy tryskać optymizmem i pilnować, żeby się wydało, że się żyje. Trzeba prowadzić dziecko w tę i we w tę, kupować mu balony, wsadzić je na karuzelę w podróż bez celu, robić mu zdjęcia, bo to właśnie trzeba robić, żeby miało dzieciństwo. [s. 43-44]Za każdym razem jednak wygrywa dzika, nieokiełznana, niezadowolona z niczego natura: „Fala antypatii do całego świata wzbiera gdzieś w najintymniejszym zakątku mojego jestestwa" [s.66-67]. Kobieta jest szczera do bólu. Dużo mówi o śmierci, bez skrępowania. Ciągle wraca do natury - ucieka do lasu, leży w trawie, obserwuje zwierzęta, wszędzie widzi jelenie. Zabija z lubością setki owadopodobnych stworzonek dziennie.
Nie spłaszczałabym tej bohaterki etykietką "obłąkana". Nie tłumaczyłabym wszystkiego chorobą psychiczną (tak lubimy - tak najłatwiej). Kobieta nie jest też psychopatką. Przecież na swój sposób mówi też o miłości. Szuka jej w ciele. Szybko przestałam się nią irytować - zaczęłam współczuć. Czułam bardziej litość niż frustrację. Ujęła mnie ta brutalna, dzika szczerość, ten bezwstyd, śmiałość, ta walka, gęstość, intensywność, pogoń myśli, odczuć i pragnień. Ciemna, nocna, pierwotna kobiecość.
Skłamałabym, mówiąc, że wszystkie doświadczenia Kobiety były mi całkiem obce. Jasne, nie jestem matką, żoną, nie zmagam się z własnym umysłem. Ale czasem tak jak ona łapię myśli o tym, by zrobić coś mrocznego, szalonego. By nie reagować. By uciec. By oddać się jakimś nienazwanym demonom. Nie jesteśmy tylko słoneczną twarzą, którą pokazujemy światu. I może czasem w naszych głowach kiełkują myśli, których się wstydzimy, boimy, których unikamy. To zdrowy, ludzki mechanizm. Kobieta tych myśli nie odrzuca, ale się im poddaje, i może to sprawia, że jest postacią tragiczną, a jej narracja wciąga, pochłania, oszałamia, nieco otępia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz