06 lutego

Rozmyślania po półrocznej przerwie - studia, sesja i luz


Widzę przed oczyma duszy mojej piękny, wzruszający obraz. Oto wierni fani Ballad bezludnych co dzień z niesłabnącą nadzieją zaglądają do tej studni inspiracji i zachwytu, a pustka w ich sercach powiększa się z każdym dniem oczekiwania, bo, ach, niestety, dalej żadnego znaku życia od ich ulubionej "blogerki"... To dla Was ten post - niech zniknie ów niepomierny smutek, ogarniający Wasze wnętrza! Wracam. Na jak długo - kto to wie? Ale tęskniłam. Sama też co chwilę tu zaglądam i jakby z tą samą nadzieją, z tym samym co Wy pytaniem: kiedy, do marchewki!, znów coś napiszesz, wypalony polonisto?! Nadszedł czas odpowiedzi - teraz. Oto jestem, oto piszę. (wręcz zasuwam palcami po klawiaturze, jakie to miłe, jakie wspaniałe! ...schnijcie szybciej głupie paznokcie...)

Zostałam dumnym studentem filologii polskiej! Chciałabym powiedzieć, że ogrom nauki i sterty lektur do przeczytania spowodował tę od sierpnia trwającą przerwę, ale nie. Niestety - to lenistwo. Mało czytanych książek. Dużo czasu spędzanego raczej z ludźmi, w tym z moim osobistym pożerającym mnóstwo czasu ludziem o imieniu najstarotestamentowniejszym, niż przy biurku. Wiele podróży tramwajem do Katowic i z powrotem. Busem do Krakowa i z powrotem. Autobusem do Jaworzna i z powrotem. Sporo muzyki i filmów. Więcej niż dawniej mszy, modlitwy, czytania Pisma i wołania do Niego, tam do góry. Studia? To, jak się okazuje, drobiazg. No, przynajmniej tak twierdzę po pierwszym semestrze.

Sesja, trwająca od niedawna, nie napawa mnie taki stresem i niepokojem, jakim mnie straszono... "Zobaczysz do pierwszej sesji!", "Przy maturze to pikuś!", "Jeszcze Ci się odechce studiowania!". Tak mówili, ale to jakieś złe dusze! Dawno nie byłam tak wyluzowana... (i to wcale nie jest dobre, oj nie). Mój plan zajęć był czystym pięknem - wolne poniedziałki, niemal wolne piątki, przyjemni prowadzący, grupa super ludzi. Przedmioty, niemal wszystkie całkowicie odpowiadające moim zainteresowaniom. Nowo nabyte umiejętności - jak przekształcanie każdego napotkanego tekstu w zapis fonetyczny. Pisanie! - recenzji, streszczeń, notatek (hm...), bibliografii, ale głównie interpretacji! Natchnienie w głosie wykładowcy na historii literatury staropolskiej. Nieoczekiwane zmęczenie na ping-pongu, który obrałam sobie w ramach wfu. Świetny, luźny czas. Nie ma na co narzekać, jest z czego wybierać, jakby rzekł pan Andrus.

Zaskakująco mało lektur - trochę opowiadanek, tekstów staropolskich, opracowań, kilka przenudnych artykułów Sławińskiego (i jego żony również), coś tam na filozofię... I co, tyle? Wszystko udawało mi się na czas czytać w tramwajach. Wszystko byłoby ok, gdybym chociaż sama po coś sięgała, ale w tym półroczu skończyło się na chińskim sci-fi (miłość! Może niedługo recenzja?), niecałej połowie Potopu, zbiorze opowiadań Poego, Żółwiach aż do końca Greena i Innych ludziach Masłowskiej (bo dostałam pod choinkę. I krótkie było). Naprawdę, tylko tyle! Możecie bić. Taki nieczytający human ze mnie, ech.

Wiem, wiem, nudny ten post, ale może potrzebny. Jak krzyk: żyję! Przybywajcie z otchłani, zrozpaczeni, stęsknieni czytelnicy! Czas znów zaludnić Ballady bezludne.

Rzucam trochę tematyczną piosenkę. Genialna jest!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Ballady bezludne , Blogger