25 stycznia

O tym, co się oglądało i czego się nie dooglądało


Ostatnie półtorej roku mojego życia kojarzy mi się głównie z jedną czynnością - a mianowicie  ze spaniem. I wcale nie o to chodzi, że śpię więcej, ale to, że myślę o drzemkach zdecydowanie za często. Kiedyś nie wyobrażałam sobie przymykania oka na lekcji historii - teraz cieszę się, gdy uda mi się utrzymać głowę prosto przez cały dzień spędzony w szkole (znajomi nie szczędzą mi żartów na temat mojej słabostki i pytają: czemu kawy nie pijesz? Dobre pytanie). Spytacie pewnie - po co ona nam to mówi, czy to ma jakikolwiek związek z kulturą? A ma! Bo to moje nieustanne odpływanie odbija się na moim poziomie znajomości kultury, a dokładniej - filmów. Na połowie z nich najprościej w świecie zasypiam, nawet kiedy nie są nudne. Te, które doglądnęłam do końca (ale nie tylko), dzisiaj Wam pokażę.

Oto lista filmów obejrzanych przeze mnie w bliższym i dalszym czasie. Są to filmy przeróżne, najczęściej współczesne, bo stare kino od razu sprawia, że odpływam (a nawet nad tym nie panuję, daję słowo!). Pojawią się też seriale. Ostrzegam! Nie jestem żadnym krytykiem filmowym, a tym moim skromnym opiniom daleko do wyczerpujących i profesjonalnych - są to raczej luźne spostrzeżenia i wrażenia sympatyka kina...I jeszcze jedno - ten post będzie BARDZO DŁUGI! Nie zmuszam do czytania wszystkiego (choć byłoby miło).
Kliknięcie w tytuł filmu odsyła do zacnego filmwebu, stamtąd też pochodzą zdjęcia.

Cudowny, piękny, nieziemski i idealny! ♥ Nie wiem, czy jest tu ktoś, kto jeszcze o tym filmie nie słyszał, ale jeśli ktoś taki się uchował, oto kilka słów wyjaśnienia: Twój Vincent to film animowany. Nie jest to jednak zwyczajna animacja komputerowa, bo każda klatka jest osobnym obrazem olejnym wzorowanym na dziełach Van Gogha (jest tu też kilka jego oryginalnych obrazów, jednak zdecydowana większość to dzieła polskich artystów). Sam film opowiada o życiu, a raczej śmierci jednego z najsłynniejszych malarzy w dziejach w formie kryminalnego dochodzenia. Ogląda się to w nadzwyczajną przyjemnością, każda minuta jest artystycznym doświadczeniem, dubbing moim zdaniem brzmi świetnie, a fabuła jest ciekawa i wciągająca - film zachęca do zapoznania się z dziełami Van Gogha a może nawet przeczytania jakiejś jego biografii. Jestem pewna, że Twój Vincent zdobędzie Oscara za najlepszą animację. Nie może być inaczej.

Wojna (2015)
Tytuł niby prosty. Fabuła pozornie nieskomplikowana. Efekty specjalne w liczbie znikomej. Gra aktorska niepopisowa. Muzyki zbyt wiele nie ma. Dialogów mało. A jednak ten film zniewala, zachwyca, zastanawia, daje do myślenia. Geniusz! Wojna jest inna niż filmy, do których zdążyliśmy przywyknąć - nie ma tu żadnego popisywania się, gwiazdorstwa, jest tylko prostota i minimalizm. Zachwycający minimalizm! Duński majstersztyk. Film opowiada o pewnym żołnierzu, który na wojnie w Afganistanie popełnił błąd. Czy dowódca może sobie pozwolić na samowolkę, byle tylko ocalić swoich ludzi? Jak wysoką stawkę można zapłacić za impulsywną decyzję podjętą w chwili zagrożenia? Wojna ociera się o całe mnóstwo problemów natury etyczno-moralnej. Stawia pytania, na które nawet nie myśli odpowiadać! Rozumiecie, jakie to jest istotne, wyjątkowe, ważne? Nie ma tu żadnej wylewności, wzniosłych przemów, wielkich słów - są fakty, surowa forma, obszar do samodzielnej refleksji. Nikt nie wciska nam tu nic na siłę - fascynujące! Piękne! Wystarczy tylko trochę się wysilić, zauważyć, że ta tytułowa wojna nie jest tylko walką między "dobrymi" i "złymi", jak to często upraszcza literatura czy kinematografia. To słowo niesie za sobą tragedię człowieka walczące z własnym sumieniem. Tragedię ludzi, którzy nie walczą, a cierpią. Tragedię dziecka, któremu poważne oparzenie leczy się polewając je octem, podczas gdy gdzieś daleko, na północy, inne dziecko grzeje się pod pierzynką, spod której wystają tylko stopy. Nie mówiąc już o tym, że film ogląda się z wielką przyjemnością, nie jest on ani trochę męczący, nie dłuży się, ale ciekawi. 

Nie powiem, żebym szczególnie zachwycała się dziełami słynnych braci na lekcjach polskiego, ale Francuzi umieją zrobić filmowy majstersztyk ze wszystkiego - nawet z setek krótkich filmików nakręconych przez braci Lumiere i ich pomocników. A tym właśnie jest ten film - zbiorem innych filmów wraz z komentarzami. Minimalistycznie, treściwie, ciekawie i uroczo. To się naprawdę rewelacyjnie oglądało! Nie miałam pojęcia, ile takich krótkich scenek w przeciągu lat powstało - i jakie mogą być one cudowne. Nie tylko Wjazd pociągu na stację czy Polewacz polany, ale i dziesiątki pięknych, różnorodnych scen z życia wziętych. Warto zobaczyć. Duży plus tego filmu polega też na tym, że nawet jeśli się co chwilę będzie zasypiało, to nie straci się wątku - sprawdziłam. Wy nie sprawdzajcie. 

Legendy polskie: Twardowsky (2015), Twardowsky 2.0 (2016), Smok (2015), Operacja Bazyliszek (2016), Jaga (2016)
YouTube ostatnio niebezpiecznie mnie pochłonął (walczę z tym, no, naprawdę...) i choć w większości trafiam tam na... no... śmieci, to czasem i perełki się trafiają. I oto na kanale Allegro możemy obejrzeć Legendy polskie! To krótkometrażowe (do 20 min.) filmy inspirowane, uwaga, polskimi legendami. Mamy tu więc S-F, czyli Twardowskiego na Księżycu, wspaniałą Babę Jagę walczącą z komandosami, Smoka, którym jest facet porywający kobiety na swój latający statek i Bazyliszka, który uciekł z piekła. Do tego wątek Boruty, czyli diabła, który pragnie zostać władcą chaosu i jego pomocnicy Lucynki. Polska muzyka, świetne efekty specjalne (naprawdę na poziomie!), ciekawa fabuła. Zdecydowanie warto zobaczyć - osobiście czekam na kolejne odsłony projektu! 

O tak, zdarza mi się obejrzeć komedię romantyczną! Co prawda rzadko kiedy film taki mi się podoba, ale Sandra Bullock urzekła mnie zarówno w Narzeczonym mimo woli jak i w Ja cię kocham, a ty śpisz. Pierwszy opowiada historię szefowej i jej podwładnego, którzy muszą udawać zakochanych narzeczonych, aby Margaret nie została deportowana ze Stanów. Ciepły, przyjemny film. Drugi, z równie absurdalną fabułą, opowiada o kobiecie, która kocha się w nieznajomym, następnie ratuje go przed rozpędzonym pociągiem - jedzie z nim do szpitala, gdzie rodzina owego mężczyzny bierze ją za jego narzeczoną. Po raz kolejny - sympatyczny film o wartościach rodzinnych i o miłości, która nie wybiera i płata figle

Do obejrzenia tego filmu zmusiła mnie siostra. Może dlatego od początku nastawiona byłam raczej sceptycznie - wiecie, jak to jest, gdy ktoś wmusza w Was melodramat, kiedy macie ochotę na dobry, kiczowaty film akcji? Właśnie w takiej sytuacji się znalazłam. Moje wrażenia są raczej dość nudne. Pierwsze pół godziny: ta kobieta jest nie do wytrzymania. Godzina: kurde, niech ta wredna baba w końcu umrze! Kolejne minuty: nie wrzesz na niego, jędzo! Kolejne wybuchy złości i końcówka: i tak cię na nienawidzę. Było dużo emocji. Sympatią zapałałam tylko do głównego bohatera. Film, gdyby ktoś chciał mimo wszystko wiedzieć, jest o problemie jednostki, który przekłada się na całą rodzinę. I o tym, czy da się temu jakoś zaradzić.

Teraz przywołajmy sobie wszyscy obraz Robina Williamsa. Co widzicie? Bo ja pozytywnego, świrniętego faceta, który gdzie się tylko nie pojawi, zmienia ludzkie serca i uczy ich tego, co w życiu najważniejsze. Nie, zaraz, moment. To nie Robin Williams, tylko role, w których zazwyczaj go widzę! Wcześniej Stowarzyszeni umarłych poetów, a teraz także Patch Adams i Good Morning, Vietnam. No i dzisiaj o tych dwóch ostatnich. Pierwszy - to historia lekarza z powołania o niestandardowych metodach leczenia radością, a drugi - nudna, dłużąca się i wcale niezabawna opowieść o prowadzącym rozgłośnie radiową w Wietnamie. Pierwszy - nawet w porządku, taki fajny, sympatyczny film, aby się uśmiechnąć. Drugiego nie polecam. 

Film, który zainteresował mnie głównie przez jeden fakt - jego główny bohater jest pisarzem i to nietypowym, bo zmagającym się z problemami natury psychicznej. Co więcej - jest samotnym ojcem. A jednak nie jest to opowieść o nim ani nawet o książce, którą pisze (i której tytuł jest też tytułem filmu. Sprawdzałam - powieść Ojcowie i córki nie istnieje, a film jest całkowitą fikcją), ale o jego córce. O jej życiu przeszłym, gdy była jeszcze małą dziewczynką, i teraźniejszym, w którym jednak dawne wydarzenia mają kluczowe znaczenie. Film jest bardzo ciepły, relacja między Katie i jej tatą rozczula i jedynie sama Katie czasem trochę denerwuje. Tak czy owak - można obejrzeć, dobrze się na to patrzy.

Moon (2009)
Mocno psychiczny film. Jeden z tych, po których obejrzeniu, życie na jakiś czas traci sens, a człowiek nie ma pojęcia, co ze sobą teraz zrobić. Opowiada o gościu, który sobie pomieszkuje na Księżycu (wiecie, wizja przyszłości, tam jakieś surowce zbiera czy cuś takiego) i nie może się doczekać, aż już niedługo wróci do domu - do żony i córki. Powoli jednak odkrywa okrutną prawdę, gdy prawie umiera i po powrocie do bazy spotyka swojego sobowtóra. Więcej nie zdradzę, choć kusi. Tak czy owak, podczas oglądania niejednokrotnie przechodziły mnie dreszcze. Dziwaczne Sci-fi. Czy warto oglądać? Nie mam zielonego pojęcia... może i tak? 

Dystrykt 9 (2009)
Kolejny dziwaczny film, może nawet dziwniejszy do Moon (z tym 2009 rokiem musi być coś nie tak...). Pewnego dnia na Ziemię przybywają obcy. Ludzie zamykają ich w specjalnych obozach: brudnych, ohydnych i rządzących się własnymi prawami. Choć żyją tu już ponad dwadzieścia pięć lat, nadal niewiele o nich wiadomo - po co przybyli, jak działa ich broń i czy kiedyś zechcą odejść? Tajemnicze statki obcych wiszą nad ziemią i zdaje się, że nic tego nie zmieni. No ale w końcu coś musi zacząć się dziać, prawda? Cały film jest stylizowany na reportaż i jest to całkiem ciekawe. Akcja powoli się rozkręca i w końcu obcy zdobywają naszą sympatię w zamian ludzi. Film nie każdemu się spodoba, ale można spróbować. 

Nadal siedzimy w pokręconych filmach roku 2009 (może reżyserzy cierpieli wtedy na nadprodukcję weny albo chcieli się wykazać czymś oryginalnym?). 500 dni na miłość to historia chyba miłosna. Opowiada o skomplikowanym uczuciu między szaleńczo zakochanym Tomem i niechcącą wchodzić w poważne związki Summer. Już na początku filmu odstajemy informację, że Tom zostanie rzucony. Pytanie brzmi - dlaczego i co poszło nie tak? Bohater zaczyna szukać odpowiedzi, analizując pięćset dni ich znajomości. Wielkim plusem tego filmu są bohaterowie (i absurd oczywiście). Tom podbił moje serce, nastawiając je przeciwko okrutnej i chłodnej Summer, która zdecydowanie ma nie po kolei w głowie. Myślałam, że wiem, jak to się skończy - no wiecie, Summer zrozumie, że kocha Toma i będą ze sobą żyć długo i szczęśliwie. Zakończenie zbiło mnie z tropu - z jednej strony, byłam nim trochę zawiedziona, a z drugiej zadowolona, że skończyło się to tak cudownie prosto i życiowo. Nawet mądrze, powiedziałabym. Dobrze się to ogląda, więc polecam. 

Adam (2009)
Myśleliście, że to już koniec, prawda? Nie, 2009 dalej się mnie trzyma! Tym razem mamy tu opowieść o Adamie z zespołem Aspergera i kobiecie, która stara się go pokochać. Główny bohater jest niesamowicie denerwujący, co strasznie mnie do całego filmu zniechęciło. No, dziwny to film, co więcej mam powiedzieć? Taki sobie - nie zachwyca, nie bawi, nie wzrusza. Fabuła zmierza donikąd - zakończenie dziwi. 

Surogaci (2009)
Przysięgam, dzisiaj to już ostatni film z 2009. Wracamy do Sci-fi i nowej wizji świata. Świata, w którym ludzie w sowich prawdziwych ciałach nie przechadzają się już po ulicach, bo i niebezpieczeństw jest zbyt wielkie, a zamiast tego siedzą w domach na specjalnych fotelach i stamtąd kierują swoim surogatem - zawsze perfekcyjnie wyglądającym androidem, który tak naprawdę nawet nie przypomina swojego "właściciela". Nieco niepokojąca wizja rzeczywistości, w której człowiek nie spotyka się z drugim człowiekiem twarzą w twarz, ukrywając się za kawałkiem metalu i plastiku. Dużo akcji, dużo hollywoodzkich chwytów, ale puenta ciekawa. 

Uciekaj! (2017)
Niby horror, ale dość nietypowy. Chris jest czarnoskórym mężczyzną (brzmi rasistowsko? To dobrze, bo wokół tego kręci się cały film). Razem ze swoją białą dziewczyną przyjeżdża do domu jej rodziców, gdzie zauważa różne niepokojące zjawiska i przepełnioną grozą atmosferę. Matka dziewczyny jest mistrzem hipnozy, a wokół patrzą na niego puste spojrzenia czarnych służących... Wszystko mówi mu, żeby jak najszybciej uciekać z tego dziwnego miejsca. Czy mu się to uda? Film został nominowany w tym roku do Oscara i choć nie sądzę, że jest aż tak dobry, to i tak mogę go z czystym sumieniem polecić - bo jest ciekawy i intrygujący. Trzyma w napięciu, ale też nie straszy za bardzo. 

Siedem dusz (2008)
Będzie krótko - nie oglądajcie tego. Film psychiczny, nieprzyjemny, okropny, zwłaszcza końcówka (albo tylko ona). Mocno napchany dziwaczną ideologią. Dreszcze nadal mnie przechodzą i czuję głęboki niesmak. Nie zgadzam się z tym. Tyle. 

Kraina bogów była moim pierwszym "animowskim" doświadczeniem. Wcześniej, przyznaję się ze wstydem, psioczyłam na te "chińskie bajeczki" ile wlezie, zapierając się, że na dłuższą metę nie zniosę tych śmiesznych, japońskich pisków (Krainę bogów oglądałam akurat z polskim dubbingiem, ale ciii, to nieistotne). W końcu na nocy filmowej ze znajomymi padła propozycja - obejrzyjmy to. I wiecie co? Spodobało mi się! Niesamowicie wkręciłam się w te wszystkie absurdy, dziwactwa, bezsensy, magiczność i cudowność. Co prawda z trzy razy mi się przysnęło, ale było już sporo po północy, więc czuję się usprawiedliwiona - w dodatku później obejrzałam cały film raz jeszcze, w całości. Wracając - ten film różni się od wszystkiego, co do tej pory oglądałam. Japońska kultura i mentalność, co by kto nie mówił, diametralnie różni się od tej europejskiej. Nie mogę wnioskować tylko po tych kilku filmach, które obejrzałam, ale wydaje mi się, że oni nawet inaczej podchodzą do filmów - nie wyczuwa się tych naszych schematów, jeśli wiecie, co mam na myśli - nie idzie przewidzieć, co będzie dalej, bo to wszystko rządzi się swoją nieuchwytną logiką (lub jej brakiem). Ruchomy zamek Hauru tego samego reżysera podobał mi się zdecydowanie mniej, tym bardziej, że nie czaiłam już kompletnie o co chodzi z fabułą i do czego ona w ogóle prowadzi, poza tym wątki z Krainy bogów się powtarzały. Ale bardzo, bardzo przyjemnie się na to patrzy - ta grafika jest piękna! 

Ten film to oczywiście moje dalsze próby z anime - uważam misję za zakończoną sukcesem! Jest to taki młodzieżowy melodramat z elementami fantastyki. Opowiada historię dwójki nastolatków, którzy, jakby to powiedzieć, pewnego dnia budzą się nie w swoich ciałach. Ona chce wydostać się z dziury, w której mieszka i w której nie ma nawet kawiarni. On prowadzi pełny zajęć żywot w Tokio. Co dzieje się dalej? Mogę Wam przyrzec jedno - nie dacie rady tego przewidzieć. W pewnym momencie fabuła obraca się o sto osiemdziesiąt stopni, a losy bohaterów pochłaniają bez reszty. Wszystko tu jest nieziemskie - obraz, pomysł, bohaterowie i sama historia, pokręcona do granic możliwości. Najbardziej zachwyca właśnie ta odmienność od naszego kina, odmienność sposobu patrzenia na pewne sprawy i na sam film. Absolutnie czuję się zachęcona do kolejnych "animowskich" prób. 

Pierwszy sezon serialu całkowicie mnie kupił! Fantastyczny pomysł, aktorstwo na poziomie (przynajmniej moim zdaniem - poza denerwującą niemiłosiernie odtwórczynią roli Jedenastki i matki Willa), ciekawa fabuła, napięcie towarzyszące przy oglądaniu, rosnąca ciekawość... Drugi sezon trzyma poziom, choć myślałam, że wątek został wykończony i twórcy już będą tylko na siłę całość kontynuować. Byłam w błędzie. Moje serce podbił nowy bohater - Bob - choć jak na mój gust było go za mało. Pojawiła się też pewna ruda dziewczyna i jej brat z dziwacznym fryzem i wąsem (echh). Trochę mniej nie lubię Winony Ryder, za to pogłębiła się moja niechęć do Jedenastki (chociaż w końcu ma włosy). Zachwycił mnie za to chłopak grający Willa! W pierwszym sezonie, gdy zniknął, dużo go, rzecz jasna, nie było, ale teraz... szacuneczek. Zdecydowanie ten sezon miał za mało odcinków - zanim się obejrzałam, był już koniec. Czekam z niecierpliwością na sezon trzeci! 

Książkę Trzynaście powodów przeczytałam kilka lat temu i pamiętam, że zrobiła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Gdy zaczęły krążyć pogłoski o filmie, a później o serialu, czekałam w napięciu. I oto jest już obejrzany. Muszę przyznać, że pozytywnie się zaskoczyłam. Świetnie dobrani aktorzy (uwielbiam Claya w tym wydaniu! Zwłaszcza w scenie, w której wrzeszczy na uczniów z wymiany), no i Hannah nie doprowadzała mnie do szału tak jak podczas lektury. Zmian w fabule nie dostrzegałam, bo średnio pamiętałam wersję oryginalną, ale wszystkie zmiany akceptuję i, szczerze mówiąc, liczę na drugi sezon. Jeśli ktoś nie wie, o czym jest Trzynaście powodów, to w skrócie: dziewczyna popełnia samobójstwo, zostawia po sobie trzynaście taśm, które mają dostać trzynaście osób, by poznać trzynaście powodów, dla których się zabiła. Warto przeczytać. I warto obejrzeć. 

Przyjaciele (1994-2004)
Kiedyś zarzekałam się, że tego nie obejrzę, bo nie lubię głupich amerykańskich komedii - teraz tkwię na dziewiątym sezonie. Bardzo pozytywny, odmóżdżający, relaksujący serial. Strasznie wciąga i angażuje. Zmusza do kibicowania bohaterom, śmiania się w odpowiednich momentach i oglądania odcinka za odcinkiem. Niby nic wielkiego, ale naprawdę nie idzie się oderwać. Ponoć w tym roku ma wyjść film i jestem strasznie ciekawa, jak ci biedni staruszkowie (hehehe) sobie poradzą po latach! 

To byłoby na tyle. Dajcie znać, czy znaleźliście tu coś nowego i czy do czegoś Was zachęciłam (albo zniechęciłam)! Chętnie też usłyszę o filmach i serialach, które ostatnio udało Wam się obejrzeć - wciąż szukam inspiracji. O! Możecie polecić mi jakieś ciekawe anime! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Ballady bezludne , Blogger